Tadeusz Rodziewicz s. Antoniego, ur.w 1968r.,gałąź Witebsk. Prowadzi własną firmę poligraficzną FABRYKA PROMOCJI. Interesuje się ornitologią i „Latam od… nie pamiętam kiedy po raz pierwszy sterowałem samolotem. Jako bardzo małego chłopca, mój ojciec, Antoni Rodziewicz, zabierał mnie na lotnisko wojskowe na warszawskim Bemowie. Często dawał mi trzymać stery, nawet gdy nie dosięgałem jeszcze do orczyka (steru kierunku umieszczonego na podłodze w kabinie, podobnie jak gaz i hamulec w samochodzie). Trzymałem drążek sterowy próbując utrzymać samolot w ryzach – sprawiało mi to wielką frajdę. Marzyłem wówczas o karierze pilota – ale zawsze podobały mi się wielkie samoloty pasażerskie. Naukę w szkole średniej rozpocząłem również z myślą o dużych maszynach – chodziłem do przyzakładowej szkoły PLL LOT, kształcąc się w klasie o specjalności mechanik lotniczy. Jednocześnie zdobywałem uprawnienia pilota szybowcowego w Aeroklubie Opolskim. Po spędzeniu stosownej ilości czasu za sterami szybowców zostałem zakwalifikowany do szkolenia samolotowego. Pobiegłem na stosowne badania… i w jednej chwili wszystko się skończyło.
Okazało się, że nie mogę kontynuować mojej ukochanej pasji. Poziom zdrowia, który wystarczał do prowadzenia szybowców i balonów, nie został uznany za wystarczający do latania jako pilot samolotowy. Na wszelki wypadek, cofnięto również resztę uprawnień. Gorycz porażki.
Mniej więcej w tym czasie (był rok 1986) przeczytałem w Aero Revue, szwajcarskim piśmie o lataniu, że grupa spadochroniarzy francuskich z okolic Grenoble zrobiła eksperyment ze swoimi spadochronami szybującymi. Polegał on na tym, że zauważono, że jeśli stok góry opada gwałtowniej niż szybuje spadochron, biegnąc z otwartą czaszą po takim stoku pilot powinien się oderwać od ziemi. Z tego eksperymentu powstał, w czasie niecałego dziesięciolecia, nowy sport, który uprawiają obecnie dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie. Dlaczego o tym piszę? Paralotniarstwo, jak dziś nazywa się tę dyscyplinę, dało mi możliwość powrotu w powietrze. Nikt nie wymagał ode mnie żadnych badań, papierków, atestów i tysiąca innych utrudnień. Znowu byłem wolny!
Nie będę rozpisywał się o początkach, guzach, siniakach, marszach po dwadzieścia kilometrów z piekielnie niewygodnym, ciężkim plecakiem ale z poczuciem szczęścia po pierwszym przelocie wykonanym w Beskidzie Małym. Nie było przecież żadnych szkół paralotniowych – wszystko czego się uczyłem, uczyłem się na własnych błędach – później przekazywałem tę wiedzę takim jak ja – zapaleńcom. Wiele dawały takie rozmowy – wymienialiśmy się spostrzeżeniami gdzie i jak latać, a gdzie i kiedy latać nie należy.
Dziś ten piękny sport doczekał się nawet uregulowań prawnych. Pomimo prób założenia paralotniarzom kagańca – udało się w demokratyczny sposób wywalczyć taką formę przepisów, które pozwalają latać nawet niepełnosprawnym! Latać może w zasadzie każdy, kto chce doświadczyć przygody – zobaczyć ziemię z innej, ptasiej perspektywy.
Latanie na paralotniach to sposób spędzania wolnego czasu, ale również sporo nauki. Sport, hartujący ciało i ducha. Uczący podejmowania właściwych decyzji i szybkiego myślenia. Paralotnię trzymam w średniej objętości plecaku, w szafie. Silnik, którego obecnie używam pozwala mi startować również z płaskiego terenu – podobnie jak czynią to samoloty (choć nie wiem, czy to dobre porównanie). Cały zestaw można przewieźć nawet małym samochodem, rozłożyć na łące w piętnaście minut i dla relaksu, od stresowania a może udać się na wycieczkę, ponad korkami i codziennością, na spotkanie z przygodą”