Z różnej gliny, z jednej ziemi.

Artykuł ukazał się w Kurierze Szczecińskim w dniu 13.07.2012 r.
Autor: Agnieszka Kuchcińska-Kurcz

FotoPrasa

NAJDŁUŻEJ, bo trzy dni, jechała na zjazd ponad 80-letnia, poruszająca się o kulach, Rodziewiczowa z Niżnego Nowogrodu w Rosji. No, jakże na zjazd swojej rodziny nie przyjechać? Tak odpowiadała tym, którzy dziwili się, że dała radę.

R jak rodzina
Leszek Rodziewicz z Łuskowa na Wolinie pamięta, że gdy uczył w szkołach historii, przeważnie gdy pytał dzieci o imię dziadka, zapadała cisza.  Nasze więzi rodowe, silne jeszcze w XIX wieku, zostały zerwane przez wojny i okres PRL, trzeba je odnowić – mówi.
To m.in. z jego inicjatywy trzynaście lat temu w Międzywodziu odbył się pierwszy ogólnopolski zjazd rodziny Rodziewiezów pod hasłem „tyle pamięci będzie po nas, ile my mamy po naszych przodkach”. Organizatorzy wysyłali zaproszenia, posiłkując się książką telefoniczną. Przyjechało ponad dwieście osób. I stała się rzecz niemożliwa – przyjechali jako obcy sobie, wyjeżdżali jako rodzina.

Siedem tysięcy
Badając dzieje Rodziewiezów, bierzemy też pod uwagę Radziewczów, Rodzewiczów, Radzewiczów i Rudziewiczów, bo to jedno i to samo nazwisko – uważa Leszek Rodziewicz. – Tylko w niektórych przypadkach zostało zniszczone albo urzędnik źle usłyszał i błędnie zapisał w papierach.
Genealogią rodu zajmują się Włodzimierz Rodziewicz z Warszawy i Leszek Rodziewicz z Ostródy. Przedzierając się przez stulecia wstecz, sięgnęli aż do XIII wieku: „Genealogia rodu Rodziewiczów, pieczętujących się herbem Łuk sięga 1261 roku”. Tropią każdy ślad na stronach internetowych z każdego zakątka świata. Wytropili, że pierwszy odnotowany mieszkaniec Malborka nazywał się Rodziewicz.
– Jak tylko siadam przed komputerem, od razu wpisuję w Google „Rodziewicz” – mówi Leszek Rodziewicz z Ostródy.
Na jednej ze stron poświęconej Holocaustowi dowiedziałem się, że dwóch czy trzech Rodziewiezów dostało medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
– Wszyscy mamy korzenie na Kresach Rzeczypospolitej, pochodzimy z Wielkiego Księstwa Litewskiego, Polesia, Wołynia – mówi Włodzimierz Rodziewicz.
– Jest nas siedem tysięcy. W programie gimnazjum jest narysowanie drzewka genealogicznego. Nasze dzieci potrafią narysować drzewko sięgające kilka wieków wstecz. Rafał, syn Leszka z Ostródy, student, chętnie przyjeżdża na rodzinne zjazdy.
– To ciekawe, spotykać obcych sobie ludzi, których łączy historia – uważa. – Wiem, że mogę na nich liczyć. Gdy miałem problemy z jednym z przedmiotów egzaminacyjnych, pomógł mi krewny

Z różnych stron
Rodzinnych zjazdów, powtarzanych co dwa lata, było już siedem.
– Na początku wcale nie było łatwo zachęcić ludzi do przyjazdu
– wspomina Leszek z Ostródy. – Wielu myślało, że może jesteśmy z jakiejś sekty albo chcemy wyłudzić pieniądze.
Ci, co uwierzyli albo po prostu byli ciekawi, przyjechali z różnych stron Polski. Ale przyjeżdżali też z Rosji, Niemiec, Kanady. W tym roku przybyszem z najdalszego zakątka był Ernest Piesi a z Krzywego Rogu na Ukrainie. Siostra jego babci wyszła za Rodziewicza.
– Do wojny to Polska była ojczyzną mamusi, tatusia i moją, mieszkaliśmy w Wilnie. Podczas wojny w radzieckim wojsku byłem i potem tam zostałem – opowiada.
– Tak mi teraz miło rozmawiać po polsku. Ja bym chciał do Polski, ale się boję, że jak dostanę polskie obywatelstwo, to zabiorą ukraińskie i emeryturę. A mnie byłoby tu lżej umierać.
Na zjazd przyjechał też Tadeusz Gosk z Warszawy, którego żona była z rodu Rodziewiczów.
– Zawsze przyjeżdżaliśmy razem, ale w tym roku pochowałem ją – mówi smutno. – Mimo wszystko postanowiłem przyjechać.
– Postulujemy, żeby organizować spotkania co roku – mówi zdecydowanie Krystyna Rodziewicz.
– Za pierwszym razem trafiliśmy tu przypadkiem. Zaproszenie dostał nazywający się tak jak my sąsiad z góry. Nie mógł jechać, więc zapytał, czy może my bylibyśmy zainteresowani. Od razu pokochaliśmy Międzywodzie i tenasze zjazdy.
Zjazdy odbywają się zawsze w Międzywodziu i zaczynają podczas Bożego Ciała – cały klan maszeruje wtedy w międzywodzkiej procesji. W miejscowym kościele Rodziewicze ufundowali obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, przywieziony z Wilna, malowany przez wileńską artystkę. Zawsze na koniec spotkania zbierają się w kościele na mszy za zmarłych z rodziny i za tych, którzy żyją, Żeby mogli spotkać się za rok

Maria też nasza
Leitmotiyem każdego zjazdu są rozmowy o przodkach. Rodziewicze wydali już cztery książki dotyczące historii ich rodu. Mówią, że w oparciu o dzieje ich rodziny mógłby powstać serial, chociażby na wzór „Najdłuższej wojny nowoczesnej Europy”. Tam zostali pokazani poznaniacy, najwyższy czas na kresowiaków. O tym, z jakich rodzin pochodzą, potrafią rozmawiać godzinami. Wspominają pierwszego, wymienionego w historii z imienia i nazwiska, 13-letniego dobosza, który zasłużył się w bitwie pod Hohenlinden – jego werble zdezorientowały Austriaków i cały oddział trafił do francuskiej niewoli. Wspominają wojskowych, w tym jednego z poruczników powstania listopadowego czy oficerów Września 1939. Rozmawiają też o uczonych z rodziny, np. o profesorze Politechniki Gdańskiej, założycielu katedry chemii nieorganicznej. Wśród wspomnień zawsze znajdzie się miejsce dla Marii Rodziewiczówny (tej samej od „Czaharów” czy „Między ustami a brzegiem pucharu”), której książki rodzina zaleca do czytania na rodowych stronach internetowych.
– Badając swoje dzieje, dotarłam do odległych historii i okazało się, że jeden z moich przodków miał na imię Mustafa – mówi Katarzyna Rodziewicz, pomorska dziennikarka radiowa, którą pasjonują historie polskich rodów. Dla niej odbudowywanie rodzinnych więzi jest zjawiskiem socjologicznym „podbudowanym imperatywem genetycznym”. – To prawda, że szperanie w genealogii to dziś w wielu przypadkach tylko moda 1 lans – nie ma złudzeń. – Ale dla mnie to jest wykuwanie Polski na nowo. Człowiek bez korzeni nie istnieje.
– Jesteśmy z różnej gliny, ale kiedyś byliśmy z jednej ziemi, z jednego ziarna – dodaje Maria Adamczyk z d. Rodziewicz, z Poznania, – Bardzo ważne jest poczucie przynależności.

Nasz z Okrągłego Stołu
W tym roku dodatkową atrakcją dla Rodziewiczów był wyjazd do Szczecina na Dni Morza. Ale najpierw, zanim dotarli na Wały Chrobrego. Edward Radziewicz, przywódca strajku w szczecińskim porcie w sierpniu 1988 r., zabrał rodzinę na wycieczkę po porcie. Pierwszy raz postanowił opowiedzieć krewnym o tym, co tu się ważnego działo. Słuchali zdziwieni, że do tej pory ta historia nie znalazła się w ich annałach. Edward opowiadał o ciężkich siedemnastu dniach, kiedy strajkujący nie wiedzieli, jak to wszystko się skończy. O rym, że strajk poparło bardzo niewiele zakładów pracy. Że negocjacje nie szły tak jak myśleli, że władza nie chciała ustąpić. Ale powiedział też o nadziei, którą poczuli, gdy usłyszeli z ust gen. Czesława Kiszczaka, że będzie Okrągły Stół, przy którym władza spotka się z opozycją. W najśmielszych snach nie zakładał, że odegra jakąś rolę w dalszych wydarzeniach. A był i podczas obrad w Magdalence, i przy Okrągłym Stole. Ale opowiedział też, dlaczego szybko odszedł z polityki, jak zniechęciła go ludzka małość i interesowność. Edward dostał brawa, bo Rodziewiczowie są dumni ze wszystkich krewnych, którzy w jakikolwiek sposób działali dla dobra ojczyzny. „Jednoczy nas poczucie dumy z przynależności do rodu, który na przestrzeni wieków zawsze służył Rzeczpospolitej” – napisali w statucie Stowarzyszenia Rodziewiczów.
– Ród Rodziewiczów zapisał się w najnowszej historii Polski tym, że to z naszej inicjatywy Sejm RP 20 lutego 2004 ustanowił Dzień Flagi Rzeczypospolitej Polskiej, który obchodzony jest 2 maja – mówi Leszek Rodziewicz z Łuskowa. – Oczywiście, mamy kolejne pomysły. Może te pomysły wciągną Darię, nastoletnią córkę Leszka Rodziewicza z Ostródy.
– Gdy opowiadam o naszych spotkaniach w szkole, jednych to śmieszy, ale wielu mówi, że to bardzo fajne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.